Ostatnio trochę domokurzę. Gotuję, smażę konfitury, wcielam w życie kolejne pozycje z listy ''odłożone na kiedyś''. Zaglądam do ogródka po świeże warzywa. Jeśli trafię na złą pogodę zostaję w łóżku z zaległymi książkami i gazetami.
W przerwach między
jednym, a drugim deszczem chodzę na spacery z moimi kompanami. Cieszy się
z tego wyłącznie Zuza. Jogi całym (sporym) sobą pokazuje jak bardzo
jest do tego zmuszany (jeśli zaglądacie na Facebook'owy fanpage wiecie, że jest pokaźnych rozmiarów).
Najnowszy
patent: Ta mała, leniwa kluska niesiona jest przez nas w jedną stronę,
a następnie MUSI przebierać łapami, by wrócić do domu.
Nieśmiało kiełkują mi w głowie pomysły o zmianach w moim pokoju. Zbieram farby, inspiracje i małe przysługi wyświadczone Tacie ( spory zbiór narzędzi i ewentualna pomoc kiedy coś sknocę...) Wybrałam sposób najgorszy z możliwych : postanowiłam pomoc w rąbaniu drewna.
Wnioski:
1.Nie jest to tak trudne, na jakie wygląda - wielkiej siły nie wymaga. Liczy się technika.
2. Umiem już trafić 2 razy w to samo miejsce - jeśli przyjdzie mi tonąć na Titanicu spokojnie oswobodzę partnera z kajdanek, o ile w pobliżu będzie siekiera.
3. Rozproszony drwal, to zły drwal.
4. Sprawny kciuk to cenna sprawa (patrz punkt 3) Całe szczęście skończyło się tylko pękniętym paznokciem.
Mimo wszystko jest idealnie. To moje wymarzone leniwe wakacje. Spokojnie czekam na moment kiedy znudzi mi się takie domokurzenie i bunkrowanie w domu...