Niedziela powinna być leniwa. Bez zerkania na zegarek i planowania listy zadań (nie wierzę, że to piszę). Pełna spacerów, wolno pyrkoczącego na gazie rosołu i nadrabiania zaległości książkowych. 
Kiedy jednak wokół piętrzy się stos notatek, a nadchodzący tydzień straszy kolejnymi zaliczeniami ideał niedzieli nijak ma się do rzeczywistości. 

Mimo wszystko, pod wpływem tak pięknej pogody wybraliśmy się na spacer. Plan zakładał 20 minut na kupno czegoś słodkiego, spałaszowanie tego nad morzem i powrót do książek. 

Zaczęło się w sklepie. Nie przewidzieliśmy braku bajaderek więc zdezorientowani staliśmy w dziale ze słodyczami. Kiedy na taką rozpustę pozwalasz sobie raz na jakiś czas decyzja musi być przemyślana (zrozumcie ciężar wyboru) Padło na ciasta, które zachęciły nas swoją nazwą... 

Wyszliśmy z woreczkiem ciastek ''BRZYDKICH''. 





Plaża przeżywała oblężenie. W sezonie zimowym na każdego plażowicza przypadało 8-9 mew, które głośno upominały się o jedzenie. Teraz te krzykacze brylowały w towarzystwie solidnie dokarmiane suchym chlebem.

W drodze powrotnej wybraliśmy trasę między domkami dawnej wioski rybackiej. Jeśli pokusicie się o zaglądanie ludziom w ogródki możecie znaleźć takie cuda :


Nie są to dzieci bawiące się w chowanego, ani stojące za karę pod ścianą ( takie było moje pierwsze skojarzenie) To tylko ciekawa alternatywa dla ogrodowych krasnali :)